Tydzień
temu opuściłem nasz dom, tydzień temu traciłem najlepszego przyjaciela, tydzień
temu straciłem posadę swojego życia. Po co? Aby wrócić do miłości mojego życia.
Z początku nie wiedziałem, co zrobię, Mariel nie tolerowała mojej obecności, nie zaszczyciła mnie nawet jednym słowem przez cały tydzień, a ja nie wiedziałem jak do niej dotrzeć. Wtedy na mojej drodze pojawiła się oferta ucieczki, teraz z perspektywy czasu nie mogę tego inaczej nazwać, mogłem zostawić dziewczynę, do której nie wiedziałem jak dotrzeć, mogłem wrócić do tego, co dobrze znałem. Nie spodziewałem się jednak słów, które wypłynęły z ust Mariel: „Nie brałam pod uwagę tego, że może faktycznie jestem dla ciebie marionetką w grze strażników. Taką samą jak dla wszystkich. Ale chyba się myliłam. Nie różnisz się niczym od swojego ojca. Jesteś taki sam. Zimny jak lud, potrafiący tylko myśleć o karierze.”, te kilka zdań nie dawało mi spać przez kilka kolejnych dni, jednak w końcu otworzyły mi oczy. Mariel miała rację, tak naprawdę nic do niej nie czułem. To, co wydawało się być prawdziwym uczuciem było jedynie reakcją wymuszoną przez rozkaz mojego ojca. Zrozumiałem to, kiedy po długim czasie mogłem znów spojrzeć w niebieskie tęczówki Karin. Pierwsze dni spędzone z nią umocniły mnie w przekonaniu, że podjąłem dobrą decyzję. To była dziewczyna, którą naprawdę kochałem, to ona dawała mi szczęście, nie jej podrabiana wersja. Zrozumiałem, że to, co wydawało mi się, że czuję do Mariel było spowodowane właśnie jej podobieństwem do mojej ukochanej.
Kolejną rzeczą jaką zrozumiałem to to, że idea strażników wcale nie jest taka zła. Po co mamy oddawać władzę w ręce młodej niedoświadczonej księżniczki. Przecież nie mamy gwarancji, że nie zostawi nas tak ja zrobili to jej rodzice, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Dobra, ich życie było poważnie zagrożone, ale byli władcami, powinni dawać przykład, a nie chować głowę w piasek. Po co, więc dawać władzę ich córce, która wcale nie jest lepsza od nich? Kolejnej wysoko urodzonej czarownicy, która uważa się za władcę całego świata? Lepiej dla wszystkich będzie, jeżeli władza pozostanie w rekach Strażników, przecież teraz wszystkim żyje się lepiej. Zniknęły ataki na czarownice, nadprzyrodzeni zaczynają w końcu wychodzić z kryjówek.
Odzyskałem dawnego siebie raz momentem odzyskania mojej miłości. Teraz byłem szczęśliwy i w końcu czułem, że walczę po właściwej stronie barykady.
Dochodziły mnie słuchy o tym, że rozkapryszona księżniczka nie może znaleźć mojego zastępcy, a przełożeni wariują, aby znaleźć jej kogoś, kogo nie odeśle z kwitkiem. Wszyscy dostali obsesji na jej punkcie, bo nagle zaczęła zachowywać się jak koronowana głowa i te błazny grzejące wysokie stołki boją się o swoją pozycję. Nawet mój ojciec pojął, że podjąłem odpowiednią decyzję i przestał suszyć mi głowę o to, że zrezygnowałem z wysokiej pozycji.
-Tom! Przyjdź tu na chwilę!- usłyszałem głos mojej dziewczyny i odłożyłem dziennik na biurko. Jej głos docierał z salonu i właśnie tam się udałem.
-Co się dzieje?- zapytałem stając obok niej i całując w policzek.
-Wykładałam właśnie swoje rzeczy na półki i zauważyłam, że nic twojego nie znajduję w kartonach. Co się stało z tymi wszystkimi rzeczami?
-Zostały w moim starym miejscu zamieszkania, opuszczałem je w dosyć dużym pośpiechu.
-A mógłbyś je odzyskać?- popatrzyła na mnie z błagalnym wzrokiem.- Tęsknie za tymi wszystkimi książkami i zdjęciami- jej oczy zaczęły szklić się od łez tęsknoty. Widać było po niej, że czuję się jakbym wykasował ją ze swojego życia, mimo tego, że właśnie stała w moich objęciach.
-Pójdę tam i postaram się je odzyskać - uśmiechnąłem się do niej szeroko i mocniej przytuliłem. - Nie martw się, ty zajmujesz najważniejsze miejsce w moim życiu, nie ona - złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach i wypuściłem z objęć.
-Wybacz, po prostu cały czas próbuję sobie poukładać całą tą sytuację - uśmiechnęła się lekko i odwróciła głowę w stronę okna.
-Wiem, chce po prostu żebyś nie zamartwiała się z jej powodu - ścisnąłem lekko jej ramię aby dodać jej otuchy. - To ja idę odzyskać moje rzeczy.
Wyszedłem z domku, który dawniej zajmowała nasza trójka, a przez chwilę czwórka i udałem się w kierunku domu, w którym nie bardzo chciałem się znaleźć. Śnieg skrzypiał mi pod butami, a południowe słońce powodowało jego iskrzenie się. Po krótkim spacerze dotarłem do posiadłości.
Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Po chwili drzwi stanęły przede mną otworem, osoby, która mi je otwarła, spodziewałem się najmniej.
-Pro.. Co Ty tu robisz? - ton mężczyzny, którego ujrzałem w drzwiach zmienił się momentalnie kiedy tylko zobaczył, z kim ma do czynienia.
-Przyszedłem po swoje rzeczy - powiedziałem powoli, używając wypranego z emocji tonu, którego nauczyło mnie szkolenie.
-Swoje rzeczy możesz znaleźć w śmietniku - odpowiedział mi osobnik, na którego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
-Co proszę?- niemal wykrzyczałem te słowa.
-To, co słyszałeś, Selene wyrzuciła wszystko, co tu zostawiłeś- on również przybrał standardowy dla strażnika ton.
-I mam Ci w to niby uwierzyć? - wszystko w środku mnie zaczęło się gotować, jak oni mogli wyrzucić moje rzeczy, jak śmiali je nawet dotykać!
-Jak chcesz możesz zapytać Mariel - powiedział i otworzył mi szerzej drzwi.
Wszedłem przez nie bez słowa i rozejrzałem się po pomieszczeniu, ani śladu dziewczyny.
-Poczekaj w kuchni, za raz ją zawołam - nie podobało mi się jego podejście do mnie, jednak zrobiłem to co powiedział i usiadłem przy kuchennym stole.
-Mariel! Żyjesz tam? - usłyszałem głos Strażnika z przedpokoju.
-Spokojnie, nic mi się jest - po chwili ciszy usłyszałem dobrze znany mi głos i kroki na schodach. Podniosłem się z miejsca i stanąłem w drzwiach kuchni.
-To dobrze- odpowiedział jej chłopak stojący w przedpokoju, kiedy ona była już na dole schodów. - Bo mamy niespodziewanego gościa.
Dziewczyna pomału odwróciła głowę w moją stronę, wyraz jej twarzy momentalnie z czystego zdziwienia zmienił się w czystą nienawiść.
-Strażniku Cast, co cie tu sprowadza? - ton jej głosu zaskoczył mnie, brzmiała na opanowaną, a wyglądała jakby chciała zamordować mnie gołymi rękami.
-Przyszedłem po resztę swoich rzeczy - wyjaśniłem jej. - Jednak ten tutaj- wskazałem głową nieznanego mi Strażnika - powiedział mi, że Selene już je wyrzuciła.
-Po pierwsze panie Cast szacunek - oczy dziewczyny nadal paliła wściekłość jednak tylko to zdradzało jej prawdzie uczucia, ton jej głosu i postawa wskazywała na to, że zamieniła się w poważną osobistość. - Proszę zwracać się do mnie z odpowiednim szacunkiem, tytułując mnie. Po drugie, do Strażnika z wyższym stanowiskiem również powinien się pan stosować z należytym szacunkiem. Po trzecie, owszem pańskie rzeczy zostały wyniesione z domu, może ich pan szukać w okolicach kosza na śmieci znajdującego się na podwórku.
Starałem się opanować i nie pokazać, że jej wypowiedź trafiła w czuły punkt, a mianowicie w utraconą wysoką pozycję wśród Strażników.
-Widzę, że szybko postanowiłaś zapomnieć o nas i udać, że jestem tylko pierwszym lepszym strażnikiem - ja również postanowiłem uderzyć w jej najczulszy punkt, czyli w uczucia, jakimi mnie darzyła bądź nadal darzy. - Na dodatek już masz zastępstwo.
Wściekłość w jej oczach spotęgowała się o ile to w ogóle było możliwe.
-Jeżeli ma pan, panie Cast zamiar nadal obrażać członka rodziny królewskiej radziłabym nie robić tego w jej obecności - widać było jak bardzo powstrzymywała się, aby nie rzucić się na mnie, albo co gorsza nie rzucić na mnie jakiegoś koszmarnego uroku. - Teraz proszę opuścić mój dom.
Wiedziałem, że i tak już nic nie zdziałam, jednak nie mogłem się powstrzymać od ostatniej uwagi, która trafi ja prosto w serce.
-Masz ten dom tylko dzięki mnie- wycedziłem i wymaszerowałem z budynku głośno trzaskając drzwiami.
Dotarło do mnie, że nie mogę wrócić do domu bez moich rzeczy, bo przysporzę tym więcej smutku mojej ukochanej, więc pozbywając się resztek godności udałem się w stronę śmietnika. Znalazłem tam cztery worki na śmieci, a na nich notatkę pozostawioną zapewne przez Selene, która głosiła „Wybacz jeżeli kilka rzeczy uległo drobnemu zniszczeniu J
Niee, jednak nie jest mi przykro. Baw się dobrze w kompletowanie.
S”
Trochę wystraszyłem się co mogła niesiona złością dziewczyna zrobić z moimi rzeczami, jednak wolałem się o tym przekonać dopiero kiedy dotrę do domu. Wziąłem worki i ruszyłem z powrotem do ciepłego domu.
Ledwie przekroczyłem próg moja dziewczyna zawołała radośnie z kuchni
-Wróciłeś? Tak szybko?
-Tak, łatwo poszło. Selene już mnie spakowała - odpowiedziałem jej nie informując o szczegółach spotkania.
-Dlaczego mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz? - dopytywała się stojąc już w drzwiach pomieszczenia z chochelką w ręce.
-Nie mam pojęcia kochanie - opowiedziałem i pocałowałem dziewczynę w czoło. - Pójdę to rozpakować, a ty możesz wrócić do tego co robiłaś.
Udałem się do salonu i z drżący rękami otwarłem pierwszy worek. Trochę się zdziwiłem, że jest wypełniony cały ubraniami i to wszystkie były w jednym kawałku. Jednak moje szczęście nie potrwało długo gdyż przyszła pora na kolejny worek, a w nim książki, a raczej coś co kiedyś nimi było. Dziewczyna pewnie z pomocą magii Mariel pozamieniała tytuły i autorów wszystkich dzieł, a do tego można w ich treści było znaleźć zapiski odbiegające od fabuły. Kolejny pakunek nie był lepszy, gdyż zawierał zdjęcia z czasów przed moim drugim przydziałem, wszystkie były, pocięte na drobne kawałeczki. Miałem mały problem, to właśnie na tych zdjęciach zależało najbardziej Karin. Na pewno nie uda mi się tego przed nią ukryć. Całe szczęście ostatni worek był mieszanką przeróżnych bibelotów ale wszystkich w nienaruszonym stanie.
-Tom? - usłyszałem za plecami dobrze znany mi głos.
-Co się dzieje kochanie? – zapytałem odwracając się pomału w jej stronę. Dziewczyna zaglądała do worka, który zawierał resztki naszych wspólnych zdjęć, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy.
-Dlaczego? - zapytała głosem pełnym żalu.
-Nie wiem, nie spodziewałem się, po żadnym z nich takiej reakcji. Przepraszam.
-Nie masz, za co mnie przepraszać . To nie twoja wina. I tak za raz to poskładam w całość - mówiąc to wysypała zawartość worka na podłogę.
-Karin, rozmawialiśmy już o tym! - nie mogłem się powstrzymać i uniosłem lekko głos.
-Spokojnie, to proste zaklęcie. Nic mi się będzie. Idź lepiej włóż ubrania do szafy.
-Dobrze - poddałem się, wiedziałem, że i tak dziewczyna prędzej czy później wróci do używania magii. Po ostatnim incydencie z bazą danych wolałem żeby tego nie robiła, ale nie chciała mnie słuchać.
Rozpakowanie ubrań nie zajęło mi dużo czasu, całe szczęście. Znalazłem Karin leżącą na ziemi bladą jak ścianę. Uklęknąłem przy niej aby sprawdzić czy oddycha. Kiedy tylko pochyliłem się nad dziewczyną ta otworzyła oczy i zabrała głośno powietrza.
-Wody?- zapytałem wiedząc już czego jej trzeba. W odpowiedzi pokiwała głową i pomału podniosła się do pozycji siedzącej.
Wróciłem ze szklanką wody i podałem ukochanej siedzącej już na kanapie.
-Musisz iść z tym do kogoś - miałem nadzieję, że przybrałem odpowiedni, nie znoszący sprzeciwu ton.
-A do kogo niby? - zapytała z kpiną w głosie. - Rodzicom nie mogę się przyznać, że mam problemy z magią, tym bardziej strażnikom.
-Możemy pojechać w przyszły weekend do twojej babci - zaproponowałem, choć i z tego pomysłu dziewczyna była niezadowolona.
-Myślisz, że to zadziała? Ona nie używała magii od jakiś czterdziestu lat.
-Wiesz dlaczego? - z miny niebieskookiej mogłem wyczytać, że nie miała pojęcia. - No właśnie, dlatego jedziemy do niej.
-Dobrze - zgodziła się, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech.
Z początku nie wiedziałem, co zrobię, Mariel nie tolerowała mojej obecności, nie zaszczyciła mnie nawet jednym słowem przez cały tydzień, a ja nie wiedziałem jak do niej dotrzeć. Wtedy na mojej drodze pojawiła się oferta ucieczki, teraz z perspektywy czasu nie mogę tego inaczej nazwać, mogłem zostawić dziewczynę, do której nie wiedziałem jak dotrzeć, mogłem wrócić do tego, co dobrze znałem. Nie spodziewałem się jednak słów, które wypłynęły z ust Mariel: „Nie brałam pod uwagę tego, że może faktycznie jestem dla ciebie marionetką w grze strażników. Taką samą jak dla wszystkich. Ale chyba się myliłam. Nie różnisz się niczym od swojego ojca. Jesteś taki sam. Zimny jak lud, potrafiący tylko myśleć o karierze.”, te kilka zdań nie dawało mi spać przez kilka kolejnych dni, jednak w końcu otworzyły mi oczy. Mariel miała rację, tak naprawdę nic do niej nie czułem. To, co wydawało się być prawdziwym uczuciem było jedynie reakcją wymuszoną przez rozkaz mojego ojca. Zrozumiałem to, kiedy po długim czasie mogłem znów spojrzeć w niebieskie tęczówki Karin. Pierwsze dni spędzone z nią umocniły mnie w przekonaniu, że podjąłem dobrą decyzję. To była dziewczyna, którą naprawdę kochałem, to ona dawała mi szczęście, nie jej podrabiana wersja. Zrozumiałem, że to, co wydawało mi się, że czuję do Mariel było spowodowane właśnie jej podobieństwem do mojej ukochanej.
Kolejną rzeczą jaką zrozumiałem to to, że idea strażników wcale nie jest taka zła. Po co mamy oddawać władzę w ręce młodej niedoświadczonej księżniczki. Przecież nie mamy gwarancji, że nie zostawi nas tak ja zrobili to jej rodzice, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Dobra, ich życie było poważnie zagrożone, ale byli władcami, powinni dawać przykład, a nie chować głowę w piasek. Po co, więc dawać władzę ich córce, która wcale nie jest lepsza od nich? Kolejnej wysoko urodzonej czarownicy, która uważa się za władcę całego świata? Lepiej dla wszystkich będzie, jeżeli władza pozostanie w rekach Strażników, przecież teraz wszystkim żyje się lepiej. Zniknęły ataki na czarownice, nadprzyrodzeni zaczynają w końcu wychodzić z kryjówek.
Odzyskałem dawnego siebie raz momentem odzyskania mojej miłości. Teraz byłem szczęśliwy i w końcu czułem, że walczę po właściwej stronie barykady.
Dochodziły mnie słuchy o tym, że rozkapryszona księżniczka nie może znaleźć mojego zastępcy, a przełożeni wariują, aby znaleźć jej kogoś, kogo nie odeśle z kwitkiem. Wszyscy dostali obsesji na jej punkcie, bo nagle zaczęła zachowywać się jak koronowana głowa i te błazny grzejące wysokie stołki boją się o swoją pozycję. Nawet mój ojciec pojął, że podjąłem odpowiednią decyzję i przestał suszyć mi głowę o to, że zrezygnowałem z wysokiej pozycji.
-Tom! Przyjdź tu na chwilę!- usłyszałem głos mojej dziewczyny i odłożyłem dziennik na biurko. Jej głos docierał z salonu i właśnie tam się udałem.
-Co się dzieje?- zapytałem stając obok niej i całując w policzek.
-Wykładałam właśnie swoje rzeczy na półki i zauważyłam, że nic twojego nie znajduję w kartonach. Co się stało z tymi wszystkimi rzeczami?
-Zostały w moim starym miejscu zamieszkania, opuszczałem je w dosyć dużym pośpiechu.
-A mógłbyś je odzyskać?- popatrzyła na mnie z błagalnym wzrokiem.- Tęsknie za tymi wszystkimi książkami i zdjęciami- jej oczy zaczęły szklić się od łez tęsknoty. Widać było po niej, że czuję się jakbym wykasował ją ze swojego życia, mimo tego, że właśnie stała w moich objęciach.
-Pójdę tam i postaram się je odzyskać - uśmiechnąłem się do niej szeroko i mocniej przytuliłem. - Nie martw się, ty zajmujesz najważniejsze miejsce w moim życiu, nie ona - złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach i wypuściłem z objęć.
-Wybacz, po prostu cały czas próbuję sobie poukładać całą tą sytuację - uśmiechnęła się lekko i odwróciła głowę w stronę okna.
-Wiem, chce po prostu żebyś nie zamartwiała się z jej powodu - ścisnąłem lekko jej ramię aby dodać jej otuchy. - To ja idę odzyskać moje rzeczy.
Wyszedłem z domku, który dawniej zajmowała nasza trójka, a przez chwilę czwórka i udałem się w kierunku domu, w którym nie bardzo chciałem się znaleźć. Śnieg skrzypiał mi pod butami, a południowe słońce powodowało jego iskrzenie się. Po krótkim spacerze dotarłem do posiadłości.
Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Po chwili drzwi stanęły przede mną otworem, osoby, która mi je otwarła, spodziewałem się najmniej.
-Pro.. Co Ty tu robisz? - ton mężczyzny, którego ujrzałem w drzwiach zmienił się momentalnie kiedy tylko zobaczył, z kim ma do czynienia.
-Przyszedłem po swoje rzeczy - powiedziałem powoli, używając wypranego z emocji tonu, którego nauczyło mnie szkolenie.
-Swoje rzeczy możesz znaleźć w śmietniku - odpowiedział mi osobnik, na którego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
-Co proszę?- niemal wykrzyczałem te słowa.
-To, co słyszałeś, Selene wyrzuciła wszystko, co tu zostawiłeś- on również przybrał standardowy dla strażnika ton.
-I mam Ci w to niby uwierzyć? - wszystko w środku mnie zaczęło się gotować, jak oni mogli wyrzucić moje rzeczy, jak śmiali je nawet dotykać!
-Jak chcesz możesz zapytać Mariel - powiedział i otworzył mi szerzej drzwi.
Wszedłem przez nie bez słowa i rozejrzałem się po pomieszczeniu, ani śladu dziewczyny.
-Poczekaj w kuchni, za raz ją zawołam - nie podobało mi się jego podejście do mnie, jednak zrobiłem to co powiedział i usiadłem przy kuchennym stole.
-Mariel! Żyjesz tam? - usłyszałem głos Strażnika z przedpokoju.
-Spokojnie, nic mi się jest - po chwili ciszy usłyszałem dobrze znany mi głos i kroki na schodach. Podniosłem się z miejsca i stanąłem w drzwiach kuchni.
-To dobrze- odpowiedział jej chłopak stojący w przedpokoju, kiedy ona była już na dole schodów. - Bo mamy niespodziewanego gościa.
Dziewczyna pomału odwróciła głowę w moją stronę, wyraz jej twarzy momentalnie z czystego zdziwienia zmienił się w czystą nienawiść.
-Strażniku Cast, co cie tu sprowadza? - ton jej głosu zaskoczył mnie, brzmiała na opanowaną, a wyglądała jakby chciała zamordować mnie gołymi rękami.
-Przyszedłem po resztę swoich rzeczy - wyjaśniłem jej. - Jednak ten tutaj- wskazałem głową nieznanego mi Strażnika - powiedział mi, że Selene już je wyrzuciła.
-Po pierwsze panie Cast szacunek - oczy dziewczyny nadal paliła wściekłość jednak tylko to zdradzało jej prawdzie uczucia, ton jej głosu i postawa wskazywała na to, że zamieniła się w poważną osobistość. - Proszę zwracać się do mnie z odpowiednim szacunkiem, tytułując mnie. Po drugie, do Strażnika z wyższym stanowiskiem również powinien się pan stosować z należytym szacunkiem. Po trzecie, owszem pańskie rzeczy zostały wyniesione z domu, może ich pan szukać w okolicach kosza na śmieci znajdującego się na podwórku.
Starałem się opanować i nie pokazać, że jej wypowiedź trafiła w czuły punkt, a mianowicie w utraconą wysoką pozycję wśród Strażników.
-Widzę, że szybko postanowiłaś zapomnieć o nas i udać, że jestem tylko pierwszym lepszym strażnikiem - ja również postanowiłem uderzyć w jej najczulszy punkt, czyli w uczucia, jakimi mnie darzyła bądź nadal darzy. - Na dodatek już masz zastępstwo.
Wściekłość w jej oczach spotęgowała się o ile to w ogóle było możliwe.
-Jeżeli ma pan, panie Cast zamiar nadal obrażać członka rodziny królewskiej radziłabym nie robić tego w jej obecności - widać było jak bardzo powstrzymywała się, aby nie rzucić się na mnie, albo co gorsza nie rzucić na mnie jakiegoś koszmarnego uroku. - Teraz proszę opuścić mój dom.
Wiedziałem, że i tak już nic nie zdziałam, jednak nie mogłem się powstrzymać od ostatniej uwagi, która trafi ja prosto w serce.
-Masz ten dom tylko dzięki mnie- wycedziłem i wymaszerowałem z budynku głośno trzaskając drzwiami.
Dotarło do mnie, że nie mogę wrócić do domu bez moich rzeczy, bo przysporzę tym więcej smutku mojej ukochanej, więc pozbywając się resztek godności udałem się w stronę śmietnika. Znalazłem tam cztery worki na śmieci, a na nich notatkę pozostawioną zapewne przez Selene, która głosiła „Wybacz jeżeli kilka rzeczy uległo drobnemu zniszczeniu J
Niee, jednak nie jest mi przykro. Baw się dobrze w kompletowanie.
S”
Trochę wystraszyłem się co mogła niesiona złością dziewczyna zrobić z moimi rzeczami, jednak wolałem się o tym przekonać dopiero kiedy dotrę do domu. Wziąłem worki i ruszyłem z powrotem do ciepłego domu.
Ledwie przekroczyłem próg moja dziewczyna zawołała radośnie z kuchni
-Wróciłeś? Tak szybko?
-Tak, łatwo poszło. Selene już mnie spakowała - odpowiedziałem jej nie informując o szczegółach spotkania.
-Dlaczego mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz? - dopytywała się stojąc już w drzwiach pomieszczenia z chochelką w ręce.
-Nie mam pojęcia kochanie - opowiedziałem i pocałowałem dziewczynę w czoło. - Pójdę to rozpakować, a ty możesz wrócić do tego co robiłaś.
Udałem się do salonu i z drżący rękami otwarłem pierwszy worek. Trochę się zdziwiłem, że jest wypełniony cały ubraniami i to wszystkie były w jednym kawałku. Jednak moje szczęście nie potrwało długo gdyż przyszła pora na kolejny worek, a w nim książki, a raczej coś co kiedyś nimi było. Dziewczyna pewnie z pomocą magii Mariel pozamieniała tytuły i autorów wszystkich dzieł, a do tego można w ich treści było znaleźć zapiski odbiegające od fabuły. Kolejny pakunek nie był lepszy, gdyż zawierał zdjęcia z czasów przed moim drugim przydziałem, wszystkie były, pocięte na drobne kawałeczki. Miałem mały problem, to właśnie na tych zdjęciach zależało najbardziej Karin. Na pewno nie uda mi się tego przed nią ukryć. Całe szczęście ostatni worek był mieszanką przeróżnych bibelotów ale wszystkich w nienaruszonym stanie.
-Tom? - usłyszałem za plecami dobrze znany mi głos.
-Co się dzieje kochanie? – zapytałem odwracając się pomału w jej stronę. Dziewczyna zaglądała do worka, który zawierał resztki naszych wspólnych zdjęć, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy.
-Dlaczego? - zapytała głosem pełnym żalu.
-Nie wiem, nie spodziewałem się, po żadnym z nich takiej reakcji. Przepraszam.
-Nie masz, za co mnie przepraszać . To nie twoja wina. I tak za raz to poskładam w całość - mówiąc to wysypała zawartość worka na podłogę.
-Karin, rozmawialiśmy już o tym! - nie mogłem się powstrzymać i uniosłem lekko głos.
-Spokojnie, to proste zaklęcie. Nic mi się będzie. Idź lepiej włóż ubrania do szafy.
-Dobrze - poddałem się, wiedziałem, że i tak dziewczyna prędzej czy później wróci do używania magii. Po ostatnim incydencie z bazą danych wolałem żeby tego nie robiła, ale nie chciała mnie słuchać.
Rozpakowanie ubrań nie zajęło mi dużo czasu, całe szczęście. Znalazłem Karin leżącą na ziemi bladą jak ścianę. Uklęknąłem przy niej aby sprawdzić czy oddycha. Kiedy tylko pochyliłem się nad dziewczyną ta otworzyła oczy i zabrała głośno powietrza.
-Wody?- zapytałem wiedząc już czego jej trzeba. W odpowiedzi pokiwała głową i pomału podniosła się do pozycji siedzącej.
Wróciłem ze szklanką wody i podałem ukochanej siedzącej już na kanapie.
-Musisz iść z tym do kogoś - miałem nadzieję, że przybrałem odpowiedni, nie znoszący sprzeciwu ton.
-A do kogo niby? - zapytała z kpiną w głosie. - Rodzicom nie mogę się przyznać, że mam problemy z magią, tym bardziej strażnikom.
-Możemy pojechać w przyszły weekend do twojej babci - zaproponowałem, choć i z tego pomysłu dziewczyna była niezadowolona.
-Myślisz, że to zadziała? Ona nie używała magii od jakiś czterdziestu lat.
-Wiesz dlaczego? - z miny niebieskookiej mogłem wyczytać, że nie miała pojęcia. - No właśnie, dlatego jedziemy do niej.
-Dobrze - zgodziła się, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech.
***
Stanęłam przed lustrem i uświadomiłam sobie, że czeka mnie dzień pełen wrażeń.
Obiecałam ojcu, że pojawię się dzisiaj na treningu jego nowego podopiecznego, a
mojego partnera. Dawno już nie odwiedzałam sali gimnastycznej w opuszczonej
szkole. Musiałam porzucić treningi na jakiś czas, ale teraz mogłam wrócić już w
pełni do pracy.
Popatrzyłam na moje odbicie w lustrze, jasnobrązowe włosy, oczy tak ciemnobrązowe, że niemal czarne do tego blada cera. Wyglądałam dość specyficznie, jednak potrzebowałam wyglądać bardzo normalnie, dlatego za pomocą jednego prostego zaklęcia moje włosy zmieniły się na blond, a oczy zjaśniały do błękitnych. Z całego mojego ciała zniknęły oznaki wieloletniego treningu, wszystkie blizny i niedoskonałości. Wyglądałam teraz tak jak powinnam wyglądać na terenie elitarnej.
Kiedy zegarek zabrzęczał oznajmiając 7 rano, wzięłam torbę sportową i ruszyłam przed siebie. Nie trudno było mi się wydostać z terenu akademii, w tygodniu było to niemożliwe ze względu na moją obstawę jednak w weekend nie było to żadne wyzwanie. Odnalazłam na parkingu mojego ukochanego Volkswagen'a Garbusa w żółtym kolorze i wsiadłam do niego z szerokim uśmiechem na ustach.
Kiedy tylko opuściłam teren szkoły wyciągnęłam z torby komórkę i wybrałam numer ojca.
-Tak słucham?- usłyszałam jego głos po drugiej stronie linii.
-Już jadę, wyjechałam bez problemów. Tam gdzie zawsze?
-Tak. Mój podopieczny jeszcze nie wyjechał, więc będziesz pierwsza. Dziwie się, że jeszcze się z Tobą nie skontaktował.
-Pewnie nie był pewien jak to zrobić. Nie łatwo jest żyć pod wieczną przykrywką- w moim tonie dało się słyszeć nutkę żalu co mogło rozłościć mojego ojca.
-Nina, kochanie wiedziałaś na co się piszesz- odpowiedział mi, zaskakując mnie brakiem wybuchu złości.
-Tak wiem tata, widzimy się na miejscu- pojedyncza łza spłynęłam mi po pliczku. Wiedziałam jakiego zadania się podjęłam, jednak nie sądziłam, że prowadzenie podwójnego życia może tak zrujnować człowieka. Prawie przestałam być już Niną, widziałam ją tylko każdego ranka w lustrze, ale nic więcej. Nie pamiętam już jak to jest być nią, jak to jest być czarownicą.
Dojechałam na parking w momencie kiedy łzy zaczęły płynąć już potokami po mojej twarzy, wiedziałam, że muszę się szybko pozbierać. Jestem silną kobietą, która musi stawić czoła swojemu przeznaczeniu.
Ociężale wysiadłam z ulubionego samochodu, przerzuciłam sobie torbę przez ramię i udałam się na halę. Tam czekał już na mnie ojciec.
-Idź się szybko przebrać, za raz tu będzie- oświadczył mi, a aj ruszyłam w stronę dobrze mi znanej szatni.
Kiedy z niej wyszłam ujrzałam ojca podchodzącego do drzwi, więc zrozumiałam, że już przyjechał mój nowy partner.
-Nate, poznaj moją córkę Ninę- usłyszałam głos ojca, który właśnie wskazywał na mnie dłonią.
Zobaczyłam chłopaka, którego dobrze znałam ze szkolnych korytarzy, on również wydawał się mnie znać.
-Nina? Nie taką cie zapamiętałem- podszedł do mnie bliżej.- No już mała, ściągaj do przebranie.
W tym momencie zrozumiał skąd go znam. Nate, chłopiec, który towarzyszył mi przez całe szkolenie, aż do dnia naszych dziesiątych urodzin, kiedy t zostaliśmy oznaczeni i wysłani na pierwsza misję. Szybko zdjęłam zaklęcie i stanęłam przed nim jako prawdziwa ja.
-Tak o wiele lepiej- uśmiechnął się szeroko.- Nie przepadam na Tiną.
Popatrzyłam na moje odbicie w lustrze, jasnobrązowe włosy, oczy tak ciemnobrązowe, że niemal czarne do tego blada cera. Wyglądałam dość specyficznie, jednak potrzebowałam wyglądać bardzo normalnie, dlatego za pomocą jednego prostego zaklęcia moje włosy zmieniły się na blond, a oczy zjaśniały do błękitnych. Z całego mojego ciała zniknęły oznaki wieloletniego treningu, wszystkie blizny i niedoskonałości. Wyglądałam teraz tak jak powinnam wyglądać na terenie elitarnej.
Kiedy zegarek zabrzęczał oznajmiając 7 rano, wzięłam torbę sportową i ruszyłam przed siebie. Nie trudno było mi się wydostać z terenu akademii, w tygodniu było to niemożliwe ze względu na moją obstawę jednak w weekend nie było to żadne wyzwanie. Odnalazłam na parkingu mojego ukochanego Volkswagen'a Garbusa w żółtym kolorze i wsiadłam do niego z szerokim uśmiechem na ustach.
Kiedy tylko opuściłam teren szkoły wyciągnęłam z torby komórkę i wybrałam numer ojca.
-Tak słucham?- usłyszałam jego głos po drugiej stronie linii.
-Już jadę, wyjechałam bez problemów. Tam gdzie zawsze?
-Tak. Mój podopieczny jeszcze nie wyjechał, więc będziesz pierwsza. Dziwie się, że jeszcze się z Tobą nie skontaktował.
-Pewnie nie był pewien jak to zrobić. Nie łatwo jest żyć pod wieczną przykrywką- w moim tonie dało się słyszeć nutkę żalu co mogło rozłościć mojego ojca.
-Nina, kochanie wiedziałaś na co się piszesz- odpowiedział mi, zaskakując mnie brakiem wybuchu złości.
-Tak wiem tata, widzimy się na miejscu- pojedyncza łza spłynęłam mi po pliczku. Wiedziałam jakiego zadania się podjęłam, jednak nie sądziłam, że prowadzenie podwójnego życia może tak zrujnować człowieka. Prawie przestałam być już Niną, widziałam ją tylko każdego ranka w lustrze, ale nic więcej. Nie pamiętam już jak to jest być nią, jak to jest być czarownicą.
Dojechałam na parking w momencie kiedy łzy zaczęły płynąć już potokami po mojej twarzy, wiedziałam, że muszę się szybko pozbierać. Jestem silną kobietą, która musi stawić czoła swojemu przeznaczeniu.
Ociężale wysiadłam z ulubionego samochodu, przerzuciłam sobie torbę przez ramię i udałam się na halę. Tam czekał już na mnie ojciec.
-Idź się szybko przebrać, za raz tu będzie- oświadczył mi, a aj ruszyłam w stronę dobrze mi znanej szatni.
Kiedy z niej wyszłam ujrzałam ojca podchodzącego do drzwi, więc zrozumiałam, że już przyjechał mój nowy partner.
-Nate, poznaj moją córkę Ninę- usłyszałam głos ojca, który właśnie wskazywał na mnie dłonią.
Zobaczyłam chłopaka, którego dobrze znałam ze szkolnych korytarzy, on również wydawał się mnie znać.
-Nina? Nie taką cie zapamiętałem- podszedł do mnie bliżej.- No już mała, ściągaj do przebranie.
W tym momencie zrozumiał skąd go znam. Nate, chłopiec, który towarzyszył mi przez całe szkolenie, aż do dnia naszych dziesiątych urodzin, kiedy t zostaliśmy oznaczeni i wysłani na pierwsza misję. Szybko zdjęłam zaklęcie i stanęłam przed nim jako prawdziwa ja.
-Tak o wiele lepiej- uśmiechnął się szeroko.- Nie przepadam na Tiną.
_______________________
Cześć!
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z nowego rozdziału. Postaram się aby następny ukazał się w przeciągu dwóch tygodni.
Magda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz