Już ubrana ruszyłam w stronę kuchni kierowana zapachem świeżo
zmielonej kawy, drzwi do sypialni Selene są jeszcze zamknięto, co oznacza, że
nadal śpi.
-Dzień Dobry mała- wita mnie Dante.- Kawy?
-Poproszę- odpowiadam mu siadając przy stole.- Gdzie wszyscy?
-Sel jeszcze śpi, a groźne trio poszło na jakąś naradę
wojenną-oświadczył z szerokim uśmiechem.- A jakby cię to interesowało przed
domem nadal mamy zgraje niezidentyfikowanych strażników, którzy nagle wyrośli
spod ziemi.
Nie mogłam się nie zaśmiać słysząc jego ogłoszenie.
-Dante, mogę o coś zapytać?- w odpowiedzi pokiwał głową.- Dlaczego
masz taki stosunek do strażników i nie masz własnego przydziału, skoro jesteś
jednym z nich?
-Czekałem na ten moment od dawna- mrugnął do mnie i usiał
naprzeciwko podając mi kubek kawy.- Znasz historię Karin, więc wiesz kim
jestem, ale tu cię zaskoczę, znasz tylko cząstkę mojej historii. Nie jestem
zwykłym strażnikiem, moim zadaniem jest odnajdywanie zaginionych.
-Kim są zaginieni?
-To istoty nadnaturalne, które nie wiedzą o swoim pochodzeniu.
Wiele jest wilkołaków, które zostały porzucone przez swoje biologiczne matki i
trafiły do ludzkich domów dziecka, czarownice i czarnoksiężnicy, których
rodzice ukryli ich u ludzkich rodzin, po czym zostali zamordowani.
-Dużo jest takich osób?
-Tak, zwłaszcza czarownic.
-Dlaczego akurat ich?
-Zadajesz bardzo dużo pytań- powiedział po czym się roześmiał,
zrozumiałam, że od niego więcej się nie dowiem.
-Dzięki za rozmowę ale muszę już lecieć- odłożyłam kubek po
wypitej kawie do zlewu i ruszyłam szybkim krokiem w stronę przedpokoju. Właśnie
zakładałam czapkę kiedy drzwi wejściowe otwarły się i do domu wkroczyło groźne
trio, bardzo spodobało mi się to określenie.
-Gdzie ty się wybierasz?- Tom z poważną miną stanął widząc mnie
gotową do wyjścia.
-Do kliniki, porozmawiać z tą dziewczyną, która znalazła ciało-
nie było sensu ukrywać przed nim celu mojej wyprawy, skoro i tak ruszy za mną.
-Została już przesłuchana, ale nie była w stanie nic powiedzieć-
oświadczył Mikołaj włączając się do rozmowy.
-Też bym nic nie powiedziała będąc w szoku, bo zamordowano moją
przyjaciółkę, a zgraja uzbrojonych ludzi próbowała coś ze mnie wydobyć- nie dam
za wygraną, sięgnęłam po rękawiczki i już miała, wyjść, kiedy ktoś zatrzasnął
drzwi przed moim nosem. Tym kimś okazał się Tom z wściekłą miną.
-Nigdzie nie idziesz, masz siedzieć grzecznie w domu gdzie jesteś
bezpieczna- on również nie zamierzał się poddać.
-Tak samo bezpieczna jak Jane i Gaja?- zadrwiłam z niego co mu się
nie spodobało, ale się nie odezwał.- Miło mi, że się zgadzasz, to idziemy?-
popatrzyłam na pozostałą dwójkę moich strażników.
-Gdzie tylko chcesz wasza wysokość- zażartowała Lola próbując
rozluźnić atmosferę.- Nic jej nie będzie chłopcy- poklepała ich po plecach i
ruszyła na zewnątrz.
Pod głównym budynkiem, w którym mieściła się klinika, stała
kolejna dwójka strażników. Mikołaj podszedł do nich, żeby załatwić nam wejście.
Jednak strażnicy nie wyglądali na gotowych do współpracy.
-Witam miłych panów- podchodząc do nich powiedziałam najbardziej wyniośle
jak potrafiłam.- Jako wasza księżniczka mam prawo zobaczyć świadka- nie mam
pojęcia, czy mam takie prawo. Moje słowa jednak poskutkowały, bo strażnicy w
momencie zgięli się w pół w ukłonie.
-Wybacz Wasza Wysokość, nie poznaliśmy panienki- tłumaczył się
jeden z nich.
-Nic nie szkodzi. Przewijają się tu zapewne tłumy ludzi, kto by
spamiętał wszystkie twarze- chyba polubię zabawę w księżniczkę.- Możemy razem z
moimi towarzyszami wejść już do środka, straszny dzisiaj mróz.
-Ależ oczywiście Wasza Wysokość, proszę bardzo- drugi strażnik
otworzył przede mną drzwi i przytrzymał je dla mnie.
-Dziękuję panom bardzo- uśmiechnęłam się do nich uroczo,
przynajmniej taką mam nadzieję.
-Dałbym sobie radę- stwierdził naburmuszony Mikołaj, kiedy byliśmy
już w dużym holu.
-Stary on już cie miał, nie było szans żeby nas wpuścił- nie
pomogła mu Lola.- Zaczynam kochać tą pracę. Możesz nas tak wkręcić wszędzie!-
radowała się.
-Tylko tam gdzie są
nasi pobratymcy, po za tym to tylko do nagłych wypadków- wyjaśniłam jej i
ruszyłam w stronę kliniki. Mieściła się ona w osobnym skrzydle budynku, do
którego prowadziły ogromne dębowe drzwi, przy, których jak się spodziewałam
również stał strażnik.
-Witam Wasza
Wysokość- odetchnęłam z ulgą, ten się nie kłaniał i wiedział kim jestem.
-Dzień Dobry, mogę
zobaczyć się ze świadkiem?- pamiętaj, bądź miła i uprzejma.
-Oczywiście, właśnie
się obudziła- poinformował mnie i otwarł mi drzwi.
-Wy zostaniecie
tutaj- zakomunikowałam mojej eskorcie i weszłam do środka.- Dziękuję Panu-
odwróciłam się w stronę strażnika.
-Dla mnie
przyjemnością jest służyć Waszej Wysokości- odpowiedział i ukłonił się przed
wyjściem. Moja nadzieja, że ten strażnik zostanie moim ulubionym legła w tym
momencie gruzach, znów ten ukłon.
Sala, w której się
znalazłam była nieduża, znajdowało się w niej białe biurko, za którym siedziała
sędziwa pielęgniarka.
-Dzień Dobry, w czym mogę pomóc?- po jej tonie i sposobie mówienia można było się domyślić, że nie jest jedną z nas.
-Dzień Dobry, chciałabym się dowiedzieć, w której sali leży dziewczyna z wczorajszego wypadku?- zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że mój plan nie jest taki idealny, skoro nawet nie wiem jak ona ma na imię.
-Oczywiście Księżniczko, już sprawdzam- przynajmniej nie nazwała mnie Waszą Wysokością, już ją lubię.- Korytarzem prosto do samego końca, ostatni pokój po prawej. Poznasz po napakowanych strażnikach.
-Dziękuję bardzo- wywołała na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Korytarz, którym miałam iść jest naprawdę bardzo długi, ta szkoła była przygotowana to hospitalizowania naprawdę dużej ilości osób. Ciekawe czy w ciągu jej historii, te wszystkie sale były zapełnione. Muszę znaleźć gdzieś księgi z historią naszego małego społeczeństwa. Znalazłam odpowiednie drzwi właśnie przez stojących obok nich strażników, ponownie była ich dwójka.
-Witam księżniczko- tego warto zapamiętać.- Nazywam się Christopher Burg, od wczoraj jestem strażnikiem Tiny- przedstawił mi się wysoki, postawny, krótko ścięty brunet, mniej więcej dwudziestoletni.
-Miło mi pana poznać, panie Burg. Mogę zobaczyć się z Tiną?
-Oczywiście, aczkolwiek była już przesłuchiwana i nie powiedziała nic istotnego- poinformował mnie.
-Chce tylko porozmawiać- uśmiechnęłam się uprzejmie.
Drugi strażnik otworzył mi drzwi.
-Proszę bardzo księżniczko.
Weszłam to przytulnego pokoju, który bardziej przypominał domową sypialnię niżeli szpitalną salę. Ściany zostały pomalowane na słoneczny pomarańczowy kolor, w rogu pokoju stała skórzana kanapa, na ścianie wisiał mały telewizor, przy łóżku stały drewniane szafki nocne, tylko łóżko szpitalne wskazywało na faktyczny charakter tego pomieszczenia.
Podeszłam bliżej szpitalnego mebla i zobaczyłam drobną blondynkę skuloną w kłębek.
-Tina?- delikatnie dotknęłam jej ramienia. Dziewczyna gwałtownie się obróciła, jej żółte świecące oczy były zamglone, a wyraz twarzy pokazywał w jak dużej była rozpaczy.
-Czego chcesz?- zapytała zachrypniętym głosem.
-Porozmawiać- nie chciałam jej zdenerwować, ani przywoływać złych wspomnień. Jednak jakoś musiałam dowiedzieć się co się stało.
-O wczorajszej nocy, prawda?- głos cały czas był zachrypnięty, a w oczach pojawiły się łzy.
-Tak, ale opowiesz mi wszystko kiedy będziesz gotowa. Możemy porozmawiać o czymś innym- starałam się zachowywać najdelikatniej jak potrafiłam.
-Znałaś Jane?- zapytała.
-Niestety nie- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Była wilkołaczką, jak ja. Wychowywałyśmy się w jednej rodzinie zastępczej, była dla mnie jak siostra. Kiedy z dniem jedenastych urodzin przyszła nasza pierwsza przemiana, nasi rodzice przerazili się i porzucili nas. Tułałyśmy się po ulicach różnych miast, mieszkałyśmy w przytułkach dla bezdomnych. Miałyśmy zaledwie jedenaście lat jak wylądowałyśmy na ulicy. Nie wiedziałyśmy co mamy robić aby przeżyć, co się z nami działo podczas każdej pełni księżyca, kiedy się denerwowałyśmy nasze oczy zaczynały świecić, a serca mocniej bić i czułyśmy jak przemiana się zbliża- opowiadała mi o swoim życiu, jakbyśmy dobrze się znały. W jej oczach lśniły łzy, jednak głos stawał się co raz silniejszy.- Po dwóch latach odnalazł nas jeden ze strażników, opowiedział o szkole, w której będziemy bezpieczne. Przyjechałyśmy tu z nim. Wszystko było dla nas nowe, dostałyśmy ubrania, książki, wszystko co było nam potrzebne. Zaczęłyśmy chodzić do szkoły, z początku ciężko nam było nadrobić dwa lata, ale z pomocą Jake’a dałyśmy radę. Nauczył nas jak kontrolować przemiany, nawet podczas pełni. Był dla nas jak starszy brat. Kiedy stawaliśmy się nastolatkami jego i Jane połączyło coś więcej niż przyjaźń. Pewnie nie wiesz, ale wilkołaki łączą się w pary tylko raz w życiu. Jeżeli zdecydujemy się z kimś być, to oznacza, że to ten jedyny. Czyż to nie wspaniałe?- zapytała, aj tylko przytaknęłam poruszona jej historią.- Tak, więc Jane i Jake połączyli się, a ja zostałam sama. Ona przeprowadziła się do jego domku. Jack pochodzi z bogatego rodu wilkołaków, jednego z następców twojego rodu- popatrzyłam na nią zdziwiona.- No nie patrz się tak, każdy tutaj wie kim jesteś- uśmiechnęła się do mnie krzywo.- Jak już mówiłam, przeprowadziła się do niego zostawiając mnie samą. Jednak przyszła do mnie pewnego dnia zapłakana. Okazało się, że rodzice Jacka nie są zadowoleni z wybranej przez niego partnerki, gdyż tym wyborem zniszczy czystość krwi rodziny. Jane bardzo cierpiała, rozważała wiele opcji, chłopak jednak nie dał jej wyboru i powiedział, że nie zostawi jej i nie obchodzą go jego rodzice. Wtedy Jane zrozumiała jak ważna jest rodzina i przeprosiła mnie za opuszczenie, zaprosiła do nich i od dwóch lat mieszkamy razem. To był nasz przed ostatni rok, już niedługo miałyśmy wyjść z tego azylu i spróbować żyć bez pomocy innych, już po raz drugi. Jane nie było to dane, ona już nigdy nie będzie mogła zaznać prawdziwego życia- zakończyła opowieść, z łzy płynęły po jej policzkach, oczy ponownie zaszły mgłą. Chwyciłam ją mocno za rękę, wiedząc, że słowa ‘będzie dobrze’ nic nie dadzą.
-Wybacz, ale nie mogę opowiedzieć ci o tej nocy, jeszcze nie teraz- dodała.
-Nic nie szkodzi, powiedziałaś mi już wiele rzeczy, które wiele mi uświadomiły. Dziękuję- uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Nie ma za co Wasza Wysokość- obdarowała mnie kolejnym krzywym uśmiechem.
-Proszę mów do mnie Mariel- tej dziewczynie nie pozwolę używać tytuły, nie chcę żeby czuła się jak na kolejnym przesłuchaniu.
-Dobrze- zamknęła na chwile oczy, wyglądała jakby nad czymś myślała.- Co z Jake’iem?
-Nie wiem, ale jeżeli chcesz mogę się dowiedzieć- dziewczyna wydawała się zaszokowana tą propozycją.
-Mogłabyś to dla mnie zrobić?
-Oczywiście, zrobię co w mojej mocy i przyjdę jutro po zajęciach powiedzieć ci czego udało mi się dowiedzieć.
-Dziękuję Mariel- jej głos był przepełniony wdzięcznością.
-Nie masz za co- uśmiechnęłam się do niej i puściłam jej dłoń.- A teraz odpoczywaj, do jutra.
Pożegnałam się z nią i opuściłam sypialnie. Po wyjściu spotkałam się z pytającym wzrokiem Christophera.
-Tylko z nią rozmawiałam, nie wniosę nic nowego do sprawy- odpowiedziałam na nieme pytanie.- Nie jesteście pod moimi rozkazami, jednak proszę was abyście naprawdę uważnie pilnowali tej dziewczyny, teraz i kiedy stąd wyjdzie. Dopilnuje abyście zostali jej strażnikami.
-Ale księżniczko, to wbrew zasadą- odezwał się drugi strażnik.
-A kto ustanawia zasady, jak nie księżniczka, w której rękach jest cała władza?- przestawiłam się na władczy i zdecydowany ton.
-Ale wilkołaki nie dostają swoich strażników- zaprotestował.
-Jeżeli się panu to nie podoba, to dopilnuję aby pan nie dostał już żadnego przydziału. To panu opowiada, strażniku?- tego się nie spodziewał, ja sam po sobie się tego nie spodziewałam, ale jak widać, talent do rządzenia ludźmi miałam uśpiony w sobie od zawsze.
-Przepraszam Wasza Wysokość- strażnikowi zrzedła mina.- Będę postępował według rozkazów Waszej Wysokości.
-Też tak myślę. Dziękuję panom za milą pogawędkę, jednak muszę już wracać. Do widzenia.
-Do widzenia Wasza wysokość- odpowiedzieli obydwoje i ukłonili się.
Udałam się w stronę wyjścia, zastałam milą pielęgniarkę z nosem w książce.
-Wizyta się udała?- zapytała kiedy usłyszała moje kroki.
-Tak, dziękuję. Do zobaczenia jutro pani Deep- przeczytałam jej nazwisko z plakietki i obdarzyłam ją szerokim uśmiechem.
-Do zobaczenia skarbie- pożegnała mnie i ponownie zagłębiła się w lekturze.
Ruszyłam w stronę drzwi, zza których słyszałam ożywione głosy strażników. Dołączyłam do nich i przekonałam się, że rozmawiali o nowej broni, w którą zostali wyposażeni.
-Możemy już wracać?- Tom pierwszy mnie zobaczył i już stał przy moim boku.
-Jeszcze tylko wstąpimy do biura twojego ojca- obiecałam dzisiaj kilka rzeczy i muszę się z tych obietnic wywiązać .
-Musimy to zrobić teraz?- nie dawał na wygraną.- Już za długo jesteś na celowniku.
-Tom uspokój się- poprosiłam.- Jutro cały dzień na nim będę podczas lekcji, a teraz muszę coś załatwić.
-Nie kłóć się z nią- do rozmowy dołączyła się Lola.- Jeszcze cie zwolni za nieposłuszeństwo.
Na jej słowa wszyscy zaśmialiśmy się, a Tomowi jak ręką odjął przeszedł nastrój buntownika.
-Dobrze, pójdziemy, ale mogę być obecny podczas waszej rozmowy?
-Możesz, tylko proszę, kochanie, nie wtrącaj się- uprzedziłam fakty znając go.
-Postaram się- pocałował mnie w czoło.
Pożegnali się ze strażnikami i ruszyliśmy do części budynku, w której znajdował się gabinet dyrektora. Droga okazała się krótsza niż myślałam, już po kilku krokach znaleźliśmy się pod drzwiami z napisem ‘sekretariat’. Mikołaj zapukał do drzwi.
-Proszę- odpowiedział nam pogodny jak zawsze głos pani Annie.
Weszliśmy z Tomem do przytulnego biura.
-W czym mogę pomóc księżniczko?- już nie pozbędę się tego tytułu.
-Chciałabym porozmawiać z dyrektorem Cast’em.
-Oczywiście, już zapowiem wasze przybycie- odpowiedziała i pospiesznie wstała i udała się do gabinetu Williama.
-O czym chcesz z nim rozmawiać?- zapytał Tom, który nadal nie był świadomy mojego planu.
-Zobaczysz- odpowiedziałam krótko, wiedząc, że nie spodoba mu się to co mam zamiar zrobić.
-Pan Cast już na was czeka- poinformowała nas Annie i wróciła do swojej pracy.
Po raz pierwszy miałam okazję być w gabinecie dyrektora. Wszystkie ściany były zastawione regałami z segregatorami, jedyną pustą ścianą była ta za drewnianym biurkiem, przed nim stały dwa skórzane fotele, zajęłam jeden z nich, a Tom stanął za jego parciem.
-W czym mogę pomóc Wasza Wysokość?- zapytał używając tego niepotrzebnego tytułu. Nie byłam królową.
-Chciałabym porozmawiać o strażniku Burgu i jego towarzyszu.
-Panu Burgu i Striker’u, dlaczego?- zapytał zdziwiony.
-Chciałbym aby po opuszczeniu przez panienkę Tinę kliniki, zostali jej strażnikami- widząc zdziwione spojrzenie dyrektora kontynuowałam.- Jako jedyny świadek zdarzenia będzie na celowniku mordercy, zakładam, że jego wybór nie przypadkowo padł na Jane, więc zagrożona może być również Tina.
-Ależ panienko Dogielle to wbrew zasadą- zaczął protestować, jednak nie dałam dojść mu do słowa.
-Zasad, które ustanowiono aby chronić atakowany gatunek, w tym momencie zaatakowane zostały te dwie wilkołaczki, niestety jednej z nich nie udzielimy już pomocy.
-Ale według zasad to czarownice i czarnoksiężnicy są chronieni- puszczały mu nerwy, jego głos nie był już spokojny i opanowany.
-Zasady mogą ulec zmianie- oświadczyłam ze stoickim spokojem.
-Niby kto miałby je zmienić?- zakpił ze mnie.
-Panie Cast- powiedziałam pomału i spokojnie, a on przyglądał mi się uważnie.- Rozmawia pan ze swoją przełożoną, proszę odnosić się z szacunkiem- mężczyźnie opadła szczęka, wpatrywał się we mnie jakby próbował dostrzec zmianę, która odbyła się w mojej głowie, nie na twarzy.
-Rozumiem, że pogodziłaś się w pełni ze swoim pochodzeniem księżniczko?- próbował otrząsnąć się z osłupienia.
-Tak- odpowiedziałam krótko i powróciłam do tematu, który mnie interesował.- Rozumiem, że panowie Burg i Strike zostaną przydzieleni do panienki Tiny.
-Oczywiście, wedle rozkazu księżniczki- uzyskałam swój cel, a William miał bardzo niezadowoloną minę.
-Dziękuję, za poświęcony mi czas. Do widzenia panie Cast powiedziałam wstając ze swojego miejsca.
-Do widzenia Wasza Wysokość- on również podniósł i ukłonił się.
***
Dostałem wezwanie do Jego gabinetu. Nie wróżyło to nic dobrego. Niechętnie zapukałem do drzwi i wszedłem do środka. Jak zawsze siedział za biurkiem ubrany na czarno.
-Co to miało być?!- wrzasnął na mnie.
-O co Panu chodzi?- zapytałem najgrzeczniej jak potrafiłem.
-Morderstwo tej wilkołaczki!
Mówił o morderstwie Jane. Byłem wczoraj na tej imprezie, ale to nie ja ją zabiłem. Nie mógłbym zabić jednej ze swoich.
-Ależ to nie ja- powiedziałem zgodnie z prawdą.
-To kto?!- chciał wszystko wiedzieć natychmiast, jak zawsze.
-Jeszcze nie wiadomo. Strażnicy nic nie wiedzą, a księżniczka prowadzi własne dochodzenie.
-To nie jest twoja księżniczka! –upomniał mnie.- Masz dowiedzieć się kto to zrobił. Nie możemy pozwolić na mordowanie naszych ludzi- zakomunikował mi.- A teraz wyjdź.
Pospiesznie opuściłem jego gabinet po czym ruszyłem na parking, skąd udałem się prosto do Akademii. Kiedy On jest zły, nie można zwlekać z wykonaniem zadania. Wchodząc do pokoju rzuciłem do mojego współlokatora
-Już jestem Eliot!
-Dzień Dobry, w czym mogę pomóc?- po jej tonie i sposobie mówienia można było się domyślić, że nie jest jedną z nas.
-Dzień Dobry, chciałabym się dowiedzieć, w której sali leży dziewczyna z wczorajszego wypadku?- zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że mój plan nie jest taki idealny, skoro nawet nie wiem jak ona ma na imię.
-Oczywiście Księżniczko, już sprawdzam- przynajmniej nie nazwała mnie Waszą Wysokością, już ją lubię.- Korytarzem prosto do samego końca, ostatni pokój po prawej. Poznasz po napakowanych strażnikach.
-Dziękuję bardzo- wywołała na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Korytarz, którym miałam iść jest naprawdę bardzo długi, ta szkoła była przygotowana to hospitalizowania naprawdę dużej ilości osób. Ciekawe czy w ciągu jej historii, te wszystkie sale były zapełnione. Muszę znaleźć gdzieś księgi z historią naszego małego społeczeństwa. Znalazłam odpowiednie drzwi właśnie przez stojących obok nich strażników, ponownie była ich dwójka.
-Witam księżniczko- tego warto zapamiętać.- Nazywam się Christopher Burg, od wczoraj jestem strażnikiem Tiny- przedstawił mi się wysoki, postawny, krótko ścięty brunet, mniej więcej dwudziestoletni.
-Miło mi pana poznać, panie Burg. Mogę zobaczyć się z Tiną?
-Oczywiście, aczkolwiek była już przesłuchiwana i nie powiedziała nic istotnego- poinformował mnie.
-Chce tylko porozmawiać- uśmiechnęłam się uprzejmie.
Drugi strażnik otworzył mi drzwi.
-Proszę bardzo księżniczko.
Weszłam to przytulnego pokoju, który bardziej przypominał domową sypialnię niżeli szpitalną salę. Ściany zostały pomalowane na słoneczny pomarańczowy kolor, w rogu pokoju stała skórzana kanapa, na ścianie wisiał mały telewizor, przy łóżku stały drewniane szafki nocne, tylko łóżko szpitalne wskazywało na faktyczny charakter tego pomieszczenia.
Podeszłam bliżej szpitalnego mebla i zobaczyłam drobną blondynkę skuloną w kłębek.
-Tina?- delikatnie dotknęłam jej ramienia. Dziewczyna gwałtownie się obróciła, jej żółte świecące oczy były zamglone, a wyraz twarzy pokazywał w jak dużej była rozpaczy.
-Czego chcesz?- zapytała zachrypniętym głosem.
-Porozmawiać- nie chciałam jej zdenerwować, ani przywoływać złych wspomnień. Jednak jakoś musiałam dowiedzieć się co się stało.
-O wczorajszej nocy, prawda?- głos cały czas był zachrypnięty, a w oczach pojawiły się łzy.
-Tak, ale opowiesz mi wszystko kiedy będziesz gotowa. Możemy porozmawiać o czymś innym- starałam się zachowywać najdelikatniej jak potrafiłam.
-Znałaś Jane?- zapytała.
-Niestety nie- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Była wilkołaczką, jak ja. Wychowywałyśmy się w jednej rodzinie zastępczej, była dla mnie jak siostra. Kiedy z dniem jedenastych urodzin przyszła nasza pierwsza przemiana, nasi rodzice przerazili się i porzucili nas. Tułałyśmy się po ulicach różnych miast, mieszkałyśmy w przytułkach dla bezdomnych. Miałyśmy zaledwie jedenaście lat jak wylądowałyśmy na ulicy. Nie wiedziałyśmy co mamy robić aby przeżyć, co się z nami działo podczas każdej pełni księżyca, kiedy się denerwowałyśmy nasze oczy zaczynały świecić, a serca mocniej bić i czułyśmy jak przemiana się zbliża- opowiadała mi o swoim życiu, jakbyśmy dobrze się znały. W jej oczach lśniły łzy, jednak głos stawał się co raz silniejszy.- Po dwóch latach odnalazł nas jeden ze strażników, opowiedział o szkole, w której będziemy bezpieczne. Przyjechałyśmy tu z nim. Wszystko było dla nas nowe, dostałyśmy ubrania, książki, wszystko co było nam potrzebne. Zaczęłyśmy chodzić do szkoły, z początku ciężko nam było nadrobić dwa lata, ale z pomocą Jake’a dałyśmy radę. Nauczył nas jak kontrolować przemiany, nawet podczas pełni. Był dla nas jak starszy brat. Kiedy stawaliśmy się nastolatkami jego i Jane połączyło coś więcej niż przyjaźń. Pewnie nie wiesz, ale wilkołaki łączą się w pary tylko raz w życiu. Jeżeli zdecydujemy się z kimś być, to oznacza, że to ten jedyny. Czyż to nie wspaniałe?- zapytała, aj tylko przytaknęłam poruszona jej historią.- Tak, więc Jane i Jake połączyli się, a ja zostałam sama. Ona przeprowadziła się do jego domku. Jack pochodzi z bogatego rodu wilkołaków, jednego z następców twojego rodu- popatrzyłam na nią zdziwiona.- No nie patrz się tak, każdy tutaj wie kim jesteś- uśmiechnęła się do mnie krzywo.- Jak już mówiłam, przeprowadziła się do niego zostawiając mnie samą. Jednak przyszła do mnie pewnego dnia zapłakana. Okazało się, że rodzice Jacka nie są zadowoleni z wybranej przez niego partnerki, gdyż tym wyborem zniszczy czystość krwi rodziny. Jane bardzo cierpiała, rozważała wiele opcji, chłopak jednak nie dał jej wyboru i powiedział, że nie zostawi jej i nie obchodzą go jego rodzice. Wtedy Jane zrozumiała jak ważna jest rodzina i przeprosiła mnie za opuszczenie, zaprosiła do nich i od dwóch lat mieszkamy razem. To był nasz przed ostatni rok, już niedługo miałyśmy wyjść z tego azylu i spróbować żyć bez pomocy innych, już po raz drugi. Jane nie było to dane, ona już nigdy nie będzie mogła zaznać prawdziwego życia- zakończyła opowieść, z łzy płynęły po jej policzkach, oczy ponownie zaszły mgłą. Chwyciłam ją mocno za rękę, wiedząc, że słowa ‘będzie dobrze’ nic nie dadzą.
-Wybacz, ale nie mogę opowiedzieć ci o tej nocy, jeszcze nie teraz- dodała.
-Nic nie szkodzi, powiedziałaś mi już wiele rzeczy, które wiele mi uświadomiły. Dziękuję- uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Nie ma za co Wasza Wysokość- obdarowała mnie kolejnym krzywym uśmiechem.
-Proszę mów do mnie Mariel- tej dziewczynie nie pozwolę używać tytuły, nie chcę żeby czuła się jak na kolejnym przesłuchaniu.
-Dobrze- zamknęła na chwile oczy, wyglądała jakby nad czymś myślała.- Co z Jake’iem?
-Nie wiem, ale jeżeli chcesz mogę się dowiedzieć- dziewczyna wydawała się zaszokowana tą propozycją.
-Mogłabyś to dla mnie zrobić?
-Oczywiście, zrobię co w mojej mocy i przyjdę jutro po zajęciach powiedzieć ci czego udało mi się dowiedzieć.
-Dziękuję Mariel- jej głos był przepełniony wdzięcznością.
-Nie masz za co- uśmiechnęłam się do niej i puściłam jej dłoń.- A teraz odpoczywaj, do jutra.
Pożegnałam się z nią i opuściłam sypialnie. Po wyjściu spotkałam się z pytającym wzrokiem Christophera.
-Tylko z nią rozmawiałam, nie wniosę nic nowego do sprawy- odpowiedziałam na nieme pytanie.- Nie jesteście pod moimi rozkazami, jednak proszę was abyście naprawdę uważnie pilnowali tej dziewczyny, teraz i kiedy stąd wyjdzie. Dopilnuje abyście zostali jej strażnikami.
-Ale księżniczko, to wbrew zasadą- odezwał się drugi strażnik.
-A kto ustanawia zasady, jak nie księżniczka, w której rękach jest cała władza?- przestawiłam się na władczy i zdecydowany ton.
-Ale wilkołaki nie dostają swoich strażników- zaprotestował.
-Jeżeli się panu to nie podoba, to dopilnuję aby pan nie dostał już żadnego przydziału. To panu opowiada, strażniku?- tego się nie spodziewał, ja sam po sobie się tego nie spodziewałam, ale jak widać, talent do rządzenia ludźmi miałam uśpiony w sobie od zawsze.
-Przepraszam Wasza Wysokość- strażnikowi zrzedła mina.- Będę postępował według rozkazów Waszej Wysokości.
-Też tak myślę. Dziękuję panom za milą pogawędkę, jednak muszę już wracać. Do widzenia.
-Do widzenia Wasza wysokość- odpowiedzieli obydwoje i ukłonili się.
Udałam się w stronę wyjścia, zastałam milą pielęgniarkę z nosem w książce.
-Wizyta się udała?- zapytała kiedy usłyszała moje kroki.
-Tak, dziękuję. Do zobaczenia jutro pani Deep- przeczytałam jej nazwisko z plakietki i obdarzyłam ją szerokim uśmiechem.
-Do zobaczenia skarbie- pożegnała mnie i ponownie zagłębiła się w lekturze.
Ruszyłam w stronę drzwi, zza których słyszałam ożywione głosy strażników. Dołączyłam do nich i przekonałam się, że rozmawiali o nowej broni, w którą zostali wyposażeni.
-Możemy już wracać?- Tom pierwszy mnie zobaczył i już stał przy moim boku.
-Jeszcze tylko wstąpimy do biura twojego ojca- obiecałam dzisiaj kilka rzeczy i muszę się z tych obietnic wywiązać .
-Musimy to zrobić teraz?- nie dawał na wygraną.- Już za długo jesteś na celowniku.
-Tom uspokój się- poprosiłam.- Jutro cały dzień na nim będę podczas lekcji, a teraz muszę coś załatwić.
-Nie kłóć się z nią- do rozmowy dołączyła się Lola.- Jeszcze cie zwolni za nieposłuszeństwo.
Na jej słowa wszyscy zaśmialiśmy się, a Tomowi jak ręką odjął przeszedł nastrój buntownika.
-Dobrze, pójdziemy, ale mogę być obecny podczas waszej rozmowy?
-Możesz, tylko proszę, kochanie, nie wtrącaj się- uprzedziłam fakty znając go.
-Postaram się- pocałował mnie w czoło.
Pożegnali się ze strażnikami i ruszyliśmy do części budynku, w której znajdował się gabinet dyrektora. Droga okazała się krótsza niż myślałam, już po kilku krokach znaleźliśmy się pod drzwiami z napisem ‘sekretariat’. Mikołaj zapukał do drzwi.
-Proszę- odpowiedział nam pogodny jak zawsze głos pani Annie.
Weszliśmy z Tomem do przytulnego biura.
-W czym mogę pomóc księżniczko?- już nie pozbędę się tego tytułu.
-Chciałabym porozmawiać z dyrektorem Cast’em.
-Oczywiście, już zapowiem wasze przybycie- odpowiedziała i pospiesznie wstała i udała się do gabinetu Williama.
-O czym chcesz z nim rozmawiać?- zapytał Tom, który nadal nie był świadomy mojego planu.
-Zobaczysz- odpowiedziałam krótko, wiedząc, że nie spodoba mu się to co mam zamiar zrobić.
-Pan Cast już na was czeka- poinformowała nas Annie i wróciła do swojej pracy.
Po raz pierwszy miałam okazję być w gabinecie dyrektora. Wszystkie ściany były zastawione regałami z segregatorami, jedyną pustą ścianą była ta za drewnianym biurkiem, przed nim stały dwa skórzane fotele, zajęłam jeden z nich, a Tom stanął za jego parciem.
-W czym mogę pomóc Wasza Wysokość?- zapytał używając tego niepotrzebnego tytułu. Nie byłam królową.
-Chciałabym porozmawiać o strażniku Burgu i jego towarzyszu.
-Panu Burgu i Striker’u, dlaczego?- zapytał zdziwiony.
-Chciałbym aby po opuszczeniu przez panienkę Tinę kliniki, zostali jej strażnikami- widząc zdziwione spojrzenie dyrektora kontynuowałam.- Jako jedyny świadek zdarzenia będzie na celowniku mordercy, zakładam, że jego wybór nie przypadkowo padł na Jane, więc zagrożona może być również Tina.
-Ależ panienko Dogielle to wbrew zasadą- zaczął protestować, jednak nie dałam dojść mu do słowa.
-Zasad, które ustanowiono aby chronić atakowany gatunek, w tym momencie zaatakowane zostały te dwie wilkołaczki, niestety jednej z nich nie udzielimy już pomocy.
-Ale według zasad to czarownice i czarnoksiężnicy są chronieni- puszczały mu nerwy, jego głos nie był już spokojny i opanowany.
-Zasady mogą ulec zmianie- oświadczyłam ze stoickim spokojem.
-Niby kto miałby je zmienić?- zakpił ze mnie.
-Panie Cast- powiedziałam pomału i spokojnie, a on przyglądał mi się uważnie.- Rozmawia pan ze swoją przełożoną, proszę odnosić się z szacunkiem- mężczyźnie opadła szczęka, wpatrywał się we mnie jakby próbował dostrzec zmianę, która odbyła się w mojej głowie, nie na twarzy.
-Rozumiem, że pogodziłaś się w pełni ze swoim pochodzeniem księżniczko?- próbował otrząsnąć się z osłupienia.
-Tak- odpowiedziałam krótko i powróciłam do tematu, który mnie interesował.- Rozumiem, że panowie Burg i Strike zostaną przydzieleni do panienki Tiny.
-Oczywiście, wedle rozkazu księżniczki- uzyskałam swój cel, a William miał bardzo niezadowoloną minę.
-Dziękuję, za poświęcony mi czas. Do widzenia panie Cast powiedziałam wstając ze swojego miejsca.
-Do widzenia Wasza Wysokość- on również podniósł i ukłonił się.
***
Dostałem wezwanie do Jego gabinetu. Nie wróżyło to nic dobrego. Niechętnie zapukałem do drzwi i wszedłem do środka. Jak zawsze siedział za biurkiem ubrany na czarno.
-Co to miało być?!- wrzasnął na mnie.
-O co Panu chodzi?- zapytałem najgrzeczniej jak potrafiłem.
-Morderstwo tej wilkołaczki!
Mówił o morderstwie Jane. Byłem wczoraj na tej imprezie, ale to nie ja ją zabiłem. Nie mógłbym zabić jednej ze swoich.
-Ależ to nie ja- powiedziałem zgodnie z prawdą.
-To kto?!- chciał wszystko wiedzieć natychmiast, jak zawsze.
-Jeszcze nie wiadomo. Strażnicy nic nie wiedzą, a księżniczka prowadzi własne dochodzenie.
-To nie jest twoja księżniczka! –upomniał mnie.- Masz dowiedzieć się kto to zrobił. Nie możemy pozwolić na mordowanie naszych ludzi- zakomunikował mi.- A teraz wyjdź.
Pospiesznie opuściłem jego gabinet po czym ruszyłem na parking, skąd udałem się prosto do Akademii. Kiedy On jest zły, nie można zwlekać z wykonaniem zadania. Wchodząc do pokoju rzuciłem do mojego współlokatora
-Już jestem Eliot!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz